piątek, 12 marca 2010

Betancuria

11 marca (czwartek)
Dzisiaj nasze dzieciaki strajkowaly, bo sie okazalo, ze na wycieczke do Betancurii wybieramy sie bez Hiszpanow. Strrrasznie im sie to nie podobalo, ale niestety tutaj niedlugo konczy sie trymestr i w szkole maja egzaminy (klasowki), ktorych nie moga odpuscic. Juz powinnysmy byc z Ewa przyzwyczajone po tych kilku dniach do czasu majorero (czyli malej punktualnosci mieszkancow wyspy), ale troche sie denerwowalysmy, ze wyjechalismy z godzinnym opoznieniem. Za to wycieczka byla bajeczna. Kierowca najpier zawiozl nas na szczyt gory na taras widokowy Merro Velosa. Tym razem byla piekna pogoda i rzeczywiscie mielismy wspaniale widoki. Dalej byla Betancuria, ktora jest miasteczkiem chyba najbardziej przygotowanym turystycznie. I tez po raz pierwszy widzielismy troche turystow. Sanctuarium co prawda nie zrobilo na nas wiekszego wrazenia, bo tez wytroj tutejszych kosciolow jest bardzo ubogi, ale domki, roslinnosc wokol, byly bardzo urokliwe. Mercedes, ktora nam towarzyszyla dzisiaj powiedziala, ze Hiszpanie coraz rzadziej sa katolikami praktykujacymi. Dalej jedziemy przepiekna kreta droga wokol gory. Miedzy innymi widzimy gore, ktora nazywaja tutaj cycek staruchy. Cos w niej jest....:) Jest bardzo wasko, wiec kierowca przed kazdym zakretem trabi na wszelki wypadek, gdyby z naprzeciwka jechal samochod. Zreszta klaksonow tutaj uzywa sie czesto i namietnie. Mamy wrazenie, ze wszyscy na wyspie doskonale sie znaja, bo kierowca co chwile przejezdzajac prze kolekne miasteczka trabil i pozdrawial pieszych, albo innych kierowcow. Merci to potwierdzila. Mowila, ze kilkanascie lat temu bylo ich tutaj tak malo, ze rzeczywiscie niemal wszyscy sie znali.

Nastepnym przystankiem bylo El Juya. Wczesniej zabieramy Marie Carmen, nauczycielke biologii, ktora dalej bedzie naszym przewodnikiem. Jak zrozumialam miejsce to jest scislym rezerwatem ze wzgledu na najstarsze tutaj na wyspie formy skalne. Poza tym w skalach ocean wyzlobil tunele, jaskinie, ktore sa tutaj wielka atrakcja. Na szczescie bylismy w czasie odplywu, wiec moglismy spokojnie sobie wszedzie pospacerowac i bylo rzeczywiscie pieknie.


Wieczor mial byc bardzo spokojny,az tu nagle dzwoni Montse, ze zaprasza nas na kolacje. Oczywiscie nie wyobraza sobie odmowy, wiec grzecznie o 19.30 czekamy przed hotelem. Okazuje sie, ze knajpka, do ktorej chciala nas zabrac jest zamknieta, za to przed nia spotykamy meza Merci, ktory zaprasza nas do siebie. Maja nowy dom, w szeregowym zabudowaniu posrod starych budynkow. Jest to dla nas zaskoczenie, ale maja swoja klatke schodowa z winda i na kazde pietro domu dostaja sie z klatki. Na parterze jest ogromny taras, na I pietrze salon, sypialnie i kuchnia, na II pietrze jest sypialnia (chyba dla gosci) i krolestwo Carlosa, ktory ma swoja firme budowlana. On tez przygotowuje dla nas kolacje. Kolejne specjaly hioszpanskiej kuchni: tortilla, osmiornice w papryce. Do tego naprawde wspaniale biale wino z Lanzarotte. Montse z duma wypinala piersi, ze to wlasnie z jej rodzinnej wyspy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz