środa, 10 marca 2010

Na wulkanie


10 marca (sroda)

Za deszczowo bylo wczoraj? No to dzisiaj nam dogrzalo. Bylo ok. 30st. Znowu wyjazd na polnoc wyspy. Tym razem zaczelismy od Villaverde. To bardzo ladna wioska, ktora podziwialismy niestety tylko z okien autobusu, poniewaz naszym celem byla jaskinia. Utworzona zostala przez gazy wulkaniczne i ma ok. 200m dlugosci. Odkryta zostala dopiero w 1979r. Przyznac trzeba, ze jest to niezwykle, ze takie odkryca jak rysunki stop na gorze Tindaya, czy ta jaskinia sa odkryte w ostatnich dziesiecioleciach. Niestety nie zrobily na nas wrazenia stalaktyty o dlugosci 4 cm, kiedy w pamieci mamy ogromy z jaskini Niedzwiedziej. Liczylismy, ze pokaza sie olbrzymie pajaki - niepajaki (nie pamietam dlaczego nie do konca pajaki, chyba dlatego, ze maja glowotulow razem - Beatka na pewno by wiedziala), gdyz z tego tez ta jaskinia slynie i ow pajak jest jej logo, ale ten schowal sie przed nami.


Zdecydowanie wieksze wrazenie zrobil na nas (na mnie? bo wszyscy troche marudzili, ze ¨juz na plaja, plaja ¨) wulkan. Ostatnia erupcja na wyspie byla 4000lat temu i uwaza sie, ze ten teren jest juz dla wulkanow obumarly. Ciekawe jest to, ze idac pod nogami mamy skaly lawy a na gorze mozemy spogladac w krater. Z gory przepiekne widoki na ocean, wyspe Lazarotte i inne gory. Po wulkanie biegaja tez male wiewiorki - podobno charakterystyczne dla wysp. Dla mnie to byla amerykanska wiewiorka jak nasz Czipek. Strasznie smieszne i bardzo blisko do nas podchodzily. Wszedzie mozna tez bylo zobaczyc dzikie kozy. Pozniej juz uragniona przez dzieciaki ¨plaja¨ w El Cotillo. Wczesniej powiatal nas Montse, ktora przywiozla dla wszystkich sandwiche. To niesamowita kobieta. Wystarczy popatrzec w jakim kapelusiku paradowala. Powiedziala do Ewy, ze ta jak chce niech paraduje z czerwonym nosem, ona opalac sie nie bedzie. Wygladala przeuroczo :)



Wybralismy plaze w zatoczce oslonietej skalami wulkanicznymi. Woda tutaj jest bardzo spokojna i dzieciaki mogly troche poszalec. ja tez, choc woda byla obrzydliwie slona. za to otwarty ocean wygladal dzisiaj przepieknie z ogromnymi balwanami.

W drodze rozmawiamy z Ewa, ze Fuerteventura jest bardzo mloda turystycznie wyspa. Takie atrakcje jak jaskinia, gora Tonday, czy wiele, ktorych tuta widzielismy sa barzdo slabo rozreklamowane. Nigdzie tutaj nie widac turystow. Majoreos czyli rdzenni mieszkancy wysopy sa przeciwni budowaniu wieljkich hoteli, Chca zachowac jej rolniczy charakter i spokoj. I wszystko w porzadku, tylko ze bez turystow na wyspie jest bieda. Rzeczywiscie jezeli ktos chce kurortu i plaze blisko wybiera Teneryfe, albo Gran Kanarie. Tutaj powinna mocno rozwinac sie agroturystyka, bo wielu znalazloby sie takich, ktorzy chcieliby w taki sposob spedzac urlop. No, ale takie nasze myslenie. Wladze na pewno maja co tutaj robic...

Wieczorem ogromne wyzwanie - proba przed koncertem i do tego bez tlumacza. Nie chcialam kolejnym zadaniem obciazac ani Ewy ani Natalii. Przeciez muzyka ma miedzynarodowy jezyk:) I tak tez bylo. Bianka i Rufi to bardzo sympatyczni mlodzi nauczyciele muzyki, ktorzy znaja angielski na moim poziomie (hmm..... czy ja jestem na jakims poziomie? ;), wiec spokojnie udalo sie nam dogadac a przede wszystkim zagrac. Mam nadzieje, ze w piatek koncert nam wypadnie dobrze, ech, trzymajcie kciuki....
To chyba niezbyt przyzwoite wiedzac jaka jest temperatura w Polsce pisac, ze o 22 siedzialam na balkonie z widokiem na ocean i czytalam ksiazke :)

Licze juz godziny do wylotu. Strasznie tesknie....:((

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz